"Przasnysz, którego dotąd nie znałam"

Odsłony: 2622

quasi-poetycka refleksja po wieczorze w "Caffe Miłosz"

 

 

„Nie trzeba wiele zbyt, by się wieczór zaczął….nie trzeba wiele, by wieczór się rozwinął….póki się uśmiech tli i w kieliszku wino…”

 

            Listopadowy- mglisty, szary, ponury dzień….wszak jesień rozgościła się już na dobre, Ktoś zamienił mi w nastrojowy – choć ciągle mglisty, to pełen kolorowych myśli zamkniętych literackim podmuchem i poetyckim słowem Miłosza, zroszonym muzycznym deszczem. Było warto opuścić mury samotni, odepchnąć wieczór ręką, by przekroczyć próg starego, klimatycznego kina, ze specyficznym zapachem brudnych ścian i czerwonych dywanów zdobiących schody, prowadzące do serca kina. Bez trudu odnajduję wolne miejsce, wkładam ciało w fotel z duszą. Chcę poczuć- wszystkimi zmysłami-ową magię starego kina. Chłonę, jak gąbka, wszystko co mnie otacza, oddycham zimnym powietrzem-wychłodzonych pustką, murów.

            Projekcję czas zacząć! Kilka lakonicznych słów, niby o filmie, niby o Miłoszu a może i o melancholii listopadowego czasu….tak- „Dolina Issy” w reż. T. Konwickiego to „akuratny” film na ten czas. Na chwilę meandry życiowe odpłyną gdzieś w litewską krainę, może nawet zagubią, tudzież zmienią swój dziwny, jak dotąd bieg. Wbita w fotel, otulona różowym płaszczem i kontrastowymi – pod względem koloru myślami, odwracam raz po raz wzrok od „olbrzymich” tragedii- nie tylko ludzkich. Nie rozumiem zamysłu adaptacyjnego reżysera, zbyt głupia widać jestem, by pojąć ten ówcześnie rzeczywisty zarysowany w filmie świat. Moje oczy współgrają z mglistym listopadowym dniem. Jakieś „ja” krzyczy w akcie niezgody i cichego protestu na przedstawiany porządek świata. Muzyka wdziera się w najgłębsze zakamarki duszy trawestując analogiczne obrazy widzenia twórczej kreacji postaci fantastycznych- duchów, zjaw, widm…może nawet marzeń sennych. Swoisty oniryzm łagodzi brutalność scen, wmawiam swojej wyobraźni, że to tylko fikcja, cień rzeczywistości a nie jej Idea.  Dotrwałam do końca. Czas na rozwinięcie, choć uśmiechu i wina zdecydowanie-brak.

            Przechodzę zaledwie jedne drzwi dalej do Klubu Otwartego Umysłu do „Cafe Miłosz”. Zdążyłam dostrzec, że noc czai się  za rogiem jednak zostaję, z ciekawości- co dalej? Jak się ta przasnyska wyprawa potoczy? Co ciekawego dzieje się w tym – jak niektórzy złośliwi podkreślają, prowincjonalnym miasteczku? W klubie bardzo klimatycznie, półmrok...małe stoliczki, na nich moje ulubione teelighty (już jest dobrze), pachnie kawą, pod ścianą stoi poeta, patrzy na mnie…zerkam i ja nieśmiało, z niedowierzaniem. Kiedy poeta podnosi do ust kieliszek wina, podchodzę ośmielona Jego nieuwagą…- można- pytam tak cicho, że sama ledwo słyszę, poeta odkłada książkę, podnosi wzrok i słyszę, jak mówi do mnie: - proszę, siądź dziecko…Siadam wpatrzona w oczy poety, liczę kartki w leżącej na stoliku książce, z zazdrością obserwuję z Kim się wita, z Kim rozmawia. Eh….jaki realny ten obraz, niemal namacalny, choć…multimedialny.  Za chwilę odbędzie się czytanie Miłosza- podsłuchuję czyjąś rozmowę- siadajmy czas zaczynać- częstujcie się Państwo kawą- zachęca szpakowaty Pan, wyglądający na mocno zaangażowanego w ten wieczór, ten sam Pan, który wprowadzał publiczność w świat filmu, ten sam, który przez większą część wieczoru, będzie zerkał w moją stronę, ze wzrokiem ubranym w małe znaki zapytania.

            Siedzę zaczarowana…niczym Alicja w magicznej krainie, a przecież to tylko świetlica prowincjonalnego Domu Kultury. Tylko? Może i tak. Może tylko, a może aż? Skoro wywołała u mnie tyle emocji, wrażeń. Przepędziła listopadową melancholię, ubarwiła świat realny magią, do smaku doprawiając szczyptą poezji, a na deser podając dużą porcję muzyki. Nie trzeba zbyt wiele, by się człowiek w świecie odnalazł, póki są takie miejsca- jak Przasnysz, gdzie na twarzach ludzi uśmiech się tli i w kubku pachnąca kawa.

              

 

                                                                           Magdalena Dominika Domurad