16 września z cyklem ALE NAKRĘCONE!!!

Odsłony: 309

 

"Przyjeżdża orkiestra!" to oryginalna i opowiedziana z wyjątkowym humorem historia egipskiej orkiestry, która zagubiła się w Izraelu. Zespół miał zagrać na uroczystym otwarciu centrum kulturalnego. Niestety, nikt nie odebrał muzyków z lotniska, ci więc decydują się znaleźć drogę sami… Film ten, przywodzący na myśl dzieła Emira Kusturicy, to żywiołowa, a zarazem pełna ciepła opowieść o radości życia, przełamywaniu barier, a przede wszystkim o zwycięstwie przyjaźni nad uprzedzeniami. Wszystko to w rytmach nieokiełznanej orientalnej muzyki.


Bliskie spotkania trzeciego stopnia

Jeden z najlepszych filmów 2007 roku, zdobywca nagrody w Cannes, wyróżniony przez publiczność Warszawskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego – "Przyjeżdża orkiestra" – to urokliwe i optymistyczne spojrzenie na możliwość porozumienia pomiędzy Żydami i Arabami pokazuje, jak niewielkie są między ludźmi różnice, jeśli we wszystko nie wtryniają się politycy i wielki biznes.

Rzecz dzieje się na izraelskiej prowincji. To właśnie tu, na zabitym dechami końcu świata ląduje orkiestra reprezentacyjna aleksandryjskiej policji. Przybyli dać koncert. Problem w tym, że przez pomyłkę trafili nie tam, gdzie trzeba. Teraz muszą się wydostać, pozostając w międzyczasie na łasce miejscowych. Zagubieni Arabowie pośród Izraelczyków – to niemal gotowa fabuła na horror, który przebiłby brutalnością nawet opowieści o wygłodniałych piraniach czy krwiożerczych rekinach. Nic bardziej mylnego! Zarówno Żydzi, jak i Arabowie są w tym filmie postaciami niezwykle sympatycznymi, dla których gościnność i uprzejmość znaczą więcej niż rasowa nienawiść czy polityczna niezgoda.

"Przyjeżdża orkiestra" z całą pewnością nie jest wielkim arcydziełem. Została jednak dobrze i inteligentnie zrealizowana, dzięki czemu zakochać się w nim mogą masy. Komuż nie spodoba się wygadana Dina, która za twardą skorupą skrywa miękkie wnętrze? Albo Khaled - przystojny amant, który nie przepuści żadnej kobiecie - uczący biednego chłopaczka jak się podrywa dziewczyny? Mimo że rzecz dzieje się daleko od Polski, bohaterowie filmu pozostają bliscy, łatwo odnaleźć w nich cząstkę nas samych.

Film jest niczym emocjonalny grzejnik - bije z niego takie ciepło i otucha, że trzeba mieć serce z kamienia, by nie poddać się jego magii. Cudownie ciapowaci bohaterowie, którzy naznaczeni są problemami i bólem, z łatwością wzbudzają sympatię. Wszystko to jest zasługą przede wszystkim Erana Kolirina. To w jego głowie powstał scenariusz, który następnie potrafił przenieść na taśmę filmową. Bardzo dobrze dobrał sobie też obsadę. Na planie musiała panować świetna atmosfera, bowiem mimo sporej dozy naiwności w filmie nie czuć ani odrobiny fałszu.

Jednym słowem, "Przyjeżdża orkiestra" to pozytywny zastrzyk energii, który przed zbliżającą się jesienią przyda się każdemu.

Autor:

Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.


Sprawdzony przepis na sukces

"Przyjeżdża orkiestra" to jeden z tych małych i skromnych filmów, które odniosły sukces na świecie, spotykając się z ciepłym przyjęciem zarówno widzów jak i krytyki. Historia aleksandryjskiej Orkiestry Policyjnej zagubionej na Izraelskiej prowincji okazała się jednym z ciekawszych i mądrzejszych filmów w swoim roczniku. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że wszytko w tej uroczej i pełnej melancholii opowieści jest odrobinę wykoncypowane, tak aby schlebiać wyrobionym gustom festiwalowej publiczności.

Nie od dziś wiemy, że ludzie rodzą się równi i w głębi serca jesteśmy tacy sami. Mamy podobne, częstokroć niespełnione marzenia, chcemy kochać i być kochani. Fakt, że mówimy rożnymi językami i mieszkamy w rożnych krajach, które dość często są ze sobą w konflikcie, sprawia, że lubimy o tym podstawowym fakcie wspólnoty na co dzień zapominać. Film Erana Kolirina nam o nim przypomina, przedstawiając przedziwne spotkanie ludzi reprezentujących dwie zwaśnione ze sobą nacje. Z tego faktu wynika zapewne część zachwytów nad nim. I choć całość jest naiwna, trudno odmówić jej szczerej prostolinijności.


Reżyser, snując w niespiesznym tempie swoją opowieść, lubuje się w zderzaniu drobnych i zabawnych absurdów codzienności z melancholią i delikatną nutką smutku i nostalgii. Kadry są puste i przestrzenne, mają podkreślać i budować wspominany nastrój. Nie od dziś wiadomo, że jest to sprawdzony przepis na sukces. W taki sam sposób budował bowiem swoje nagradzane na wszelakich festiwalach historie chociażby Aki Kaurismaki (np. "Człowiek bez przeszłości").

Muszę przyznać, że nie do końca jestem fanem takiego kina. Dostrzegam w nim bowiem pewien fałsz i sprawdzoną manierę. Powoli jestem zmęczony historiami, które są piękne, odrobinę odrealnione i proste. Na starość wolę jednak surowe historię niż bajkowe historyjki. Zakładam jednak, że film znajdzie swoją wierną publiczność, która takich obrazów właśnie oczekuje.

Autor:

Jarosław Leszcz